Wybacz porównanie, ale czasem jesteś Porsche, czasem Golfem, a czasem Maluchem na dojazdówce.
Dzisiaj pogadamy o tym skąd się bierze krótki lont…
Jeśli czytasz ten wpis, to jest duża szansa, że przynajmniej raz w ciągu ostatniego miesiąca zdarzyła Ci się jedna z tych sytuacji:
- miał*ś ochotę wybuchnąć podczas spotkania
- dał*ś złośliwy (i mało konstruktywny) komentarz komuś z zespołu
- zezłościło Cię zupełnie niewinne wydarzenie
Nazywamy to krótkim lontem. Akcja – reakcja. Zanim zdążysz się zastanowić i do głosu dojdzie Twoja kora przedczołowa, wyrzut kortyzolu sprawia, że zmieniasz się w Hulk’a. Czasem faktycznie niszczysz i burzysz (dyskusję, relacje, kawałek ściany), czasem tylko wyobrażasz sobie że to robisz i zieleniejesz na twarzy. Tak czy siak, nie chcesz bywać w tym miejscu zbyt często, prawda?
Za dużo na talerzu?
Krótki lont bierze się z tego, że cały czas masz „za dużo na talerzu”. Dodatkowo, zamiast coś z niego ściągać, to ciągle tylko dokładasz. Kolejne pozycje na liście TODO, kolejne technologie do nauczenia, kolejne książki do przeczytania, nowe obowiązki w pracy, zmiana nawyków w życiu prywatnym. To wszystko powoduje stres, zwłaszcza jeśli wprowadzasz dużo zmian na raz.
Nie ma nic złego w rozwoju i wprowadzaniu zmian! Ale jeśli czujesz, że ostatnio nie ogarniasz, bo masz tak dużo rzeczy do zrobienia, to może warto z czegoś zrezygnować? Książka leży na półce od dwóch lat? Raczej jej już nie przeczytasz. Sprzedaj ją albo oddaj i skreśl z mentalnej listy. Jesteś w nowym projekcie i masz mnóstwo tematów do nauki? Wstrzymaj pracę w kursie online albo oglądanie nagrań z konferencji na jakiś czas. Masz remont albo właśnie urodziło Ci się dziecko? Daj sobie luz w pracy i zaakceptuj, że Twoja wydajność chwilowo spadnie.
Złość… to dobry materiał do badań
Jeśli będziesz ze sobą walczyć i starać się ogarniać wszystko na raz (w dodatku najlepiej na świecie) możesz się szybko zajechać. Efekt będzie taki, że wcale nie zrobisz tego wszystkiego najlepiej na świecie. Za to będziesz ciągle w niedoczasie, ciągle w pośpiechu, ciągle wkurzon*.
Mam dla Ciebie ćwiczenie na ten tydzień. Jeśli Twój poziom wkurzenia osiągnie przynajmniej 7/10 to sprawdź co się dzieje i czy to na pewno przez zewnętrzne okoliczności. Zamiast wyzywać w głowie swojego kolegę z zespołu, albo złorzeczyć sąsiadowi za kolejny remont, zatrzymaj się na chwilę. Zastanów się jak się czujesz i dlaczego. Co u Ciebie? Co Cię gniecie? Jakie potrzeby nie są zaspokojone?
Jest szansa, że jak tylko zaczniesz obserwować siebie to od razu będziesz zmieniać swoje zachowanie. Nie dojdziesz do najwyższego poziomu wkurzenia, bo wcześniej zdasz sobie sprawę co się dzieje. Jeśli jednak się wkurzysz, to potraktuj to jako materiał do badań.
Po co Ci wyrozumiałość?
Czasem żartujemy z amerykańskiego „how are you?”, bo wydaje nam się powierzchowne. Ale zdarzyło mi się kiedyś, że ktoś na pytanie „Co u Ciebie?” się rozpłakał. Po prostu było dość kiepsko i od dawna nikt tego pytania tej osobie nie zadał. Zachęcam Cię do robienia takich check point’ów. To pozwoli Ci wychwycić te momenty, kiedy jesteś niewyspan*, zmęczon*, przytłoczon* obecną sytuacją. Stąd już tylko krok to większej wyrozumiałości dla siebie.
Wyobraź sobie, że koleżanka z projektu, którą bardzo lubisz przychodzi rano i mówi „coś kiepsko się czuję, mało spałam i jestem jakaś taka niewyraźna”. Czy zarzucisz ją tego dnia najtrudniejszymi problemami? A może będziesz wymagać przynajmniej tyle co zwykle? Będziesz do niej przychodzić z każdą pierdołą? Pewnie nie. Bo wiesz, że bywają gorsze dni. A teraz zastanów się jak w tej sytuacji traktujesz siebie. Czy robisz sobie herbatkę i mówisz „dzisiaj na luzie, bo to nie mój dzień”? Czy raczej wyciągasz bat w postaci przekonań, że musisz pracować tak wydajnie jak zwykle i że coś powinno być zrobione w określony sposób?
Wyrozumiałość dla siebie to nie lenistwo, stagnacja, czy fanaberia. To najbardziej realistyczne podejście do sytuacji. Skoro nie możesz pracować na 100% to próba pracowania na 120% będzie jak start w wyścigu, gdzie jesteś z góry skazan* na niepowodzenie! Podczas jednej z prezentacji o wypaleniu mówiłam o naszym Golfie 3. To była świetna fura, w dodatku z napędem na 4, ale nie kusiło nas, żeby ścigać się od świateł z Porche. Czasem jesteś Porsche, czasem Golfem, a czasem Maluchem na dojazdówce. I to jest ok!
Dodaj komentarz